Mentalista
czyli kryminał pióra Camilli Läckberg i Henrika Fexeusa
Są dwie kwestie, których w książkach nie jestem w stanie zdzierżyć. Jedna to robienie z bohatera idioty. Druga — robienie idioty z czytelnika.
Jest również pewien typ bohatera, za którym przepadam: uwielbiam czytać o inteligentnych ludziach. Może zdefiniuję typ „inteligentnego bohatera”, bo choć w różnych książkach różnie się on objawia, przeważnie łączy go kilka wspólnych mianowników: jest to ktoś, kto bardzo dużo zauważa, szybko łączy fakty i potrafi rozeznać się w intencjach innych bohaterów książki. Jest to typ raczej przebiegły, który przy odrobinie wysiłku potrafi zwodzić na manowce, nie wahając się grać znaczonymi kartami — czasem działając tym samym w dobrej sprawie. Wbrew powyższemu jest to zarazem typ bohatera pełnego empatii i zrozumienia.
Tytułowy Mentalista jest taką postacią: z zawodu iluzjonista, o logiczno-matematycznym umyśle. Jest doskonałym słuchaczem, nie gorszym obserwatorem, a jego umiejętność wczucia się w perspektywę drugiego człowieka jest zarazem fascynująca i niepokojąca. Szybko dostrzega związki między kilkoma faktami, buduje pełen obraz ze strzępów informacji, a co więcej, jest chodzącą maszynką do wyliczania szansy zaistnienia pewnego zdarzenia, jakby rachunek prawdopodobieństwa był dla niego ciekawą igraszką.
Na imię mu Vincent i zostaje poproszony o pomoc w śledztwie dotyczącym powtarzającej się serii morderstw, inscenizowanych na typowe sztuczki magiczne, w których zabrakło pierwiastka „magii” — ofiary zostają znalezione w skrzyniach, w których to brakuje drugiego dna, ukrytej wnęki czy kieszeni powietrznej. Sprawą kieruje inspektor Mina Dabiri z policji sztokholmskiej, próbując z pomocą Vincenta stworzyć profil psychologiczny sprawcy, ubiec go w działaniach i dowiedzieć się, kim jest, zanim dojdzie do kolejnego morderstwa.
Za wydarzeniami z głównego planu biegnie druga linia czasowa, zabierająca nas do czasów dzieciństwa Vincenta, kiedy to kreowała się jego osobowość i kiedy starał się stawiać pierwsze kroki w dziedzinie iluzji.
Gdzie tu leży problem, zapytacie? Otóż przeczytanie około trzydziestu procent książki i kilka rozmów podsumowujących bohaterów oraz bieg wydarzeń (z osobą, która w czasie, gdy ja czytałam tę książkę na kindlu, słuchała ją w audiobooku), doprowadziło do wniosków „kto”, „jak” i „dlaczego” dokonuje tych morderstw. Fakt, że wiedzieliśmy „kto”, musiał nas jeszcze doprowadzić do imienia i nazwiska konkretnego bohatera, aby być w stanie wskazać go palcem, a — jak to często bywa i co jest nam doskonale znane z innych kryminalnych powieści — morderca musiał się przewijać gdzieś w tle wydarzeń. Do rozwiązania tej zagwozdki również doszliśmy niesatysfakcjonująco wcześnie. I tu właśnie dochodzimy do kwestii robienia z czytelnika idioty.
Nie jestem w stanie uwierzyć w prawdziwość bohatera, który kreowany jest (i tak też odbierany przez czytelników) na błyskotliwą, inteligentną postać, a mając rozwiązanie sprawy tuż przed nosem, nie potrafi jej uchwycić z bliżej nieokreślonych powodów. Być może, gdyby ta książka obrała trochę inną ścieżkę — i nie mówię tutaj o innym rozwiązaniu tej sprawy, mówię o innym podejściu autorów do bohatera, który np. domyślałby się rozwiązania i próbowałby przekonać dział detektywistyczny do swojej racji, a ci nie potraktowaliby tego z należytą powagą, dajmy na to: przez „niepoważną” profesję, jaką ten się para (iluzjonista/magik) — wówczas przyjęłabym taką kolej wydarzeń i odebrałabym tę książkę w zdecydowanie pozytywny sposób. Na ten moment uważam, że to była bardzo dobra książka, fabularnie wciągająca, z genialnym (nie tylko w znaczeniu „dobrze napisanym”, ale też „niezwykle przemyślnym”) głównym bohaterem, ale szanujmy się — idąc za słowami innego autora kryminałów, Harlana Cobena: „Nie pokazujcie mi raju, żeby potem go spalić”.
Ola
Doskonała recenzja - ciekawie napisana.
OdpowiedzUsuń