Oblubienica morza
czyli miłość na tle światowych konfliktów
”Oblubienicę morza” Michelle Cohen Corasanti i Jamala Kanja skończyłam czytać już jakiś czas temu i nie pisałam Wam o niej z jednej, prostej przyczyny — mam pewien problem z tą książką.
Mamy w niej trzy linie czasowe i trzech bohaterów: Sarę (jej historia zaczyna się w roku 1932), Ameera (jego historia zaczyna się w roku 1982) i Rebekę (jej historia zaczyna się w roku 1990). Wątki, w których pojawiają się nasi trzej bohaterowie, w pewnej chwili się połączą, tworząc jedną spójną opowieść o ich losach.
Książka zaczyna się z przytupem: w roku 1932 w ZSRR, gdzie na dom młodej Sary, która jest żydowskiego pochodzenia, napadają żołnierze i na jej oczach zabijają jej matkę. Sarze cudem udaje się uciec i dzięki koneksjom swojego wuja wyemigrować wraz z ojcem do Palestyny. Tam znajdują schronienie w domu lekarza, Yousefa, u którego Sara — pielęgniarka — znajduje również zatrudnienie.
Niesamowicie mi się podobała linia czasowa z 1932, a choć (trzeba przyznać) nie czułam jakoś bardzo klimatów tamtych czasów przy jej czytaniu, to jednak było w niej coś wyjątkowego, co wyróżniało ją spośród dwóch pozostałych.
Chwilę po tym, jak fabuła się pozornie uspokaja, wkraczamy z werwą w kolejną linię czasową — przenosimy się do Ameera mieszkającego z rodziną w obozie dla uchodźców w Libanie. Trzeba przyznać, że na przestrzeni całej książki bardzo dobrze oddany był konflikt między Palestyną a Izraelem, który szczególnie mocno daje się we znaki Ameerowi. Wraz z nim jesteśmy świadkami masakry w 1982 w Obozie Szatila dla uchodźców w Bejrucie (Liban), podczas której Ameer traci dwie siostry i siostrzenicę. Płakać mi się chciało, jak o tym czytałam, bo trzeba przyznać, że masakra w Obozie Szatila pokazana jest bez pardonu.
Po raz kolejny wątek Ameera pojawia się w 1994 w Stanach Zjednoczonych, do których wyjechał na studia. Tutaj Ameer poznaje Rebekę, Żydówkę, która otwarcie sprzeciwia się okrucieństwu wobec społeczności arabskich i tutaj zaczyna się mój problem z tą książką. Dlaczego? A no dlatego, że w tej chwili rozpoczyna się wątek romantyczny Ameera i Rebeki (która — jak się później okazuje — jest wnuczką Sary). Rozumiem, z jakiego powodu ten wątek się pojawia, rozumiem, że w ten sposób miał być przedstawiony „konflikt narodowościowy”, ale ja tej ich wielkiej miłości nie kupuję. Ich relacja jest jak na moje oko posklejana na ślinę. Wątek Ameera i Rebeki jest przedstawiony niemożliwie łopatologicznie, otrzymujemy typową, książkową miłość od pierwszego wejrzenia, nic za tym nie stoi, nic nam nie sugeruje, że: „oho, tu się coś między nimi zadzieje”, nie — bohaterowie prawie w ogóle się nie znali: jedno zobaczyło drugie i bęc, zakochali się „na piękne oczy”. Nie kupuję tego.
Być może to moje rozczarowanie linią czasową z lat dziewięćdziesiątych jest związane z tym, że mamy w tej książce nakreślone piękne tło historyczne, mamy pokazany przecudowny wątek romantyczny Yousefa i Sary z Patestyną lat trzydziestych w tle, który jak najbardziej kupuję (prawie się rozpłakałam, kiedy tych dwoje odnalazło się po latach, dwa krótkie listy, które do siebie napisali — już jako starzy ludzie — uważam za przecudowne), więc spodziewałam się po niej nieco więcej, niż otrzymałam.
Czy przeczytałabym inną książkę tych autorów? Tak, przeczytałabym, bo to nie była zła książka. Czy jestem tą książką zachwycona? No nie, nie jestem, bo mimo że początek mnie porwał, to jednak wydarzenia z linii czasowej z lat dziewięćdziesiątych, która pojawia się mniej więcej w połowie książki, trochę mi zgrzytały.
Zdaje mi się, że miałam co do tej książki zbyt duże oczekiwania, więc może to moja wina, że ona koniec końców zostawiła po sobie tak ambiwalentne odczucia. Gdybym miała ją oceniać w skali od 1 do 5, to zasłużyłaby ona na mocne 3.
Ola

Komentarze
Prześlij komentarz