Gra o tron
George R.R. Martin
Gra o tron nie znalazłaby się na liście moich przeczytanych książek, gdyby nie tegoroczne wyzwanie czytelnicze, w którym biorę udział (i na które możecie zerknąć tutaj) i jego kategoria: pierwszy tom serii, której nie czytałaś.
O Grze o ton nie wiedziałam nic, nic — byłam pod tym względem totalnym laikiem, nigdy nie czytałam książki, nigdy nie oglądałam serialu, nigdy mnie do tego nawet nie ciągnęło.
Gra o tron to powieść fantastyczna (a ja po fantastykę raczej nie sięgam), pierwsza część serii Pieśń Lodu i Ognia, która jak na razie ma chyba siedem tomów (poprawcie mnie, jeśli jestem w błędzie), chociaż co do tego też nie mam pewności, bo Goodreads pokazuje mi tom 0 (Ogień i krew) i 0,5 (Arms of the Kraken — z braku polskiego tytułu wnioskuję, że nieprzetłumaczony). Jeśli są tu fani Gry o tron, mogą mnie oświecić, pomiędzy którymi tomami najlepiej je czytać.
Opis na blurbie dosyć enigmatyczny, niewiele zdradza, ale też niewiele mówi, czego należy się spodziewać.
Zaczynając czytać Grę o tron, nie miałam do tej książki najmniejszych oczekiwań, nie zakładałam z góry, że jest to coś, co mnie zachwyci, ale też nie twierdziłam, że skoro nie czytam fantastyki, to pewnie mnie znudzi: podeszłam do tego z czystą głową, żeby zobaczyć, o co tu właściwie chodzi.
No i przepadłam. To ogromne tomisko (ponad 800 stron) pochłonęłam na jednym wdechu. Ogromne, ogromne zaskoczenie. Książka jest tak dopracowana i tak wciągająca, że tylko siedzieć i bić brawo panu Martinowi. Pierwsze, na co zwróciłam uwagę, to nagromadzenie bohaterów, którzy są tak charakterystyczni, tak mocno rozrysowani, że nie da się ich pomylić, a świat wokół nich jest rozbudowany, ciekawy, wielopłaszczyznowy.
Jestem pod wrażeniem bohaterów tej książki: to sztuka, stworzyć tak wiele postaci i nakreślić ich tak mocno, czy to pod względem charakteru, czy wyglądu zewnętrznego, czy pochodzenia — oni wszyscy są charakterystyczni, odrębni, wyjątkowi. W pewnym momencie czytania krążyłam z książką po pokoju, bo tak się przejęłam losem jednego z bohaterów, że nie mogłam usiedzieć w miejscu, poważnie.
Każdy rozdział zaczyna się tu imieniem jednej z postaci tej książki, poznajemy wiele perspektyw i wiele punktów widzenia, poznajemy wiele poglądów na tę samą sytuację albo spoglądamy na to samo wydarzenie oczami kilku bohaterów, a jednocześnie mamy tu stałą ciągłość wydarzeń. Najmocniej na tle panujących w tej książce konfliktów rozbrzmiewa wieczna walka Starków z Lannisterami, dwóch rodów, na których mocno skupiamy naszą uwagę, ale które nie przyćmiewają wcale pozostałych rodzin (np. Targaryenów albo Baratheonów).
Nie będę Wam rozpisywała bohaterów, bo jest ich istne zatrzęsienie, powiem tylko o moich ulubionych.
Moja absolutna faworytka: Arya Stark, druga córka Neda i Catelyn, jedna z szóstki rodzeństwa (wliczam bękarta Jona). Śledzę jej losy z ogromnym zainteresowaniem, bo choć na początku serii ma zaledwie dziewięć lat, w moim odczuciu mocno wyróżnia się na tle rodzeństwa. Nie chodzi mi o to, że jej postać jest bardziej zarysowana, tylko że mnie osobiście najbardziej zaciekawiła. To jest dziewczyna pełna animuszu, zainteresowana walką, szybko zaczyna dzierżyć miecz, który nazywa Igłą, i uczyć się nim posługiwać (na początku w tajemnicy przed rodzicami). Z całej piątki rodzeństwa jest najmocniej związana z bękartem Jonem (to od niego właśnie otrzymuje swoją Igłę). Jest sprytna, zdolna i potrafi sobie sama poradzić w wyjątkowo trudnych sytuacjach.
Ogromnie lubię też Jona Snow. Catelyn mocno go odrzuca, nie toleruje go ze względu na to, że jest on bękartem Neda. Z jednej strony Jon godzi się z tym, że jest bękartem, a z drugiej mocno mu to doskwiera. Szybko wstępuje do Nocnej Straży, która jest swego rodzaju zakonem militarnym, który ma za zadanie ochraniać tak zwany Mur, czyli północną granicę Siedmiu Królestw. Jon pojawia się w książce, gdy ma czternaście lat i od razu jest mocno skontrastowany na tle rodzeństwa w bardzo ciekawy sposób.
Vis-à-vis Aryi i Jona doceniam też bardzo Tyriona Lannistera — warto zwrócić na to uwagę, że Tyrion jest w opozycji do Starków, przecież wojna toczy się, jak pisałam, pomiędzy Starkami a Lannisterami. To jest warte docenienia w tej książce, że mamy wgląd w sytuację z obu stron konfliktu. Nie ma: „tych dobrych” i „tych złych”, są tylko jedne, drugie, trzecie strony. Tyrion jest karłem, najmłodszym synem Namiestnika Zachodu, lorda Casterly Rock. Cechuje go niebywała inteligencja i niesamowity spryt. Ze względu na swój bardzo niski wzrost, spotyka się z wieloma uprzedzeniami ze strony swojej rodziny, a także wrogów, którzy często go nie doceniają, śmieją się z niego, nazywają Krasnalem albo Półmężczyzną, sugerują, że nadałby się na królewskiego błazna, ale Tyrion nie jednego z nich umie przechytrzyć.
Bardzo ciekawie w tej książce są przedstawione kobiety (np. Catelyn Stark albo Daenerys Targaryen, albo Cersei Lannister), są przebiegłe, inteligentne, silne i niezależne. Może to brzmi oklepanie, ale Martin pieczołowicie wykreował swoje bohaterki, nadał im najlepsze cechy, zrobił z nich wytrzymałe, niesamowite postacie. Czasami mi się wydawało, że pomimo tych wszystkich królów i lordów, to kobiety tak naprawdę miały władzę nad tym światem. Cersei sprawująca władzę, mimo że na tronie zasiada jej syn Joffrey, Daenerys, która po śmierci Khala Drogo zdobywa sobie autorytet i przejmuje panowanie nad jego ludźmi, no i Catelyn Stark, której z początku nie lubimy ze względu na to, jak traktuje Jona, a potem zaczynamy szanować, kiedy bierze sprawy w swoje ręce, zaczyna zarządzać w Winterfell, udaje jej się pojmać Tyriona Lannistera (tego szczwanego jak lis karła!) i mądrze doradza synowi, kiedy zaczyna on dowodzić armią — a przecież rzecz się dzieje w czasach, kiedy światem rządzą mężczyźni.
Niesamowity świat, niesamowici bohaterowie, nigdy bym nie przypuszczała, że Gra o tron może mnie tak bardzo wciągnąć. W chwili, kiedy piszę tą recenzję, zaczęłam już czytać drugi tom: Starcie królów i coś czuję, że na dwóch tomach moja przygoda z Grą o tron się nie skończy.
Ola

Komentarze
Prześlij komentarz